środa, 30 maja 2018

Lukrecja cz.III czyli matka Polka

Kolejny odcinek cyklu o niezwykłej koteczce Lukrecji.
Przedstawione wydarzenia miały miejsce w latach 1988-98 ubiegłego wieku.
Autorem jest Stary Niedźwiedź.



Lukrecja „od zawsze” była wzorową matką, babcią i prababcią. Wiedziała że zdobywanie pożywienia per fas et nefas w celu wykarmienie rodziny jest jej elementarnym obowiązkiem, czego niestety nie da się powiedzieć o wszystkich istotach dwunożnych które dorobiły się dzieci.
Gdy któregoś roku przyjechałem na urlop do państwa S, w pierwszej chwili byłem nieco zaskoczony tym że nie przyszła się ze mną przywitać. Gdy po rozpakowaniu się usiadłem przed kanciapą w foteliku i zapaliłem fajkę, dostrzegłem ją rozpłaszczoną na strzesze stodoły blisko brzegu dachu. Zacząłem więc obserwować jej poczynania mając pewność że nie robi tego bez powodu. Zbliżał się zmierzch i nietoperze które zagnieździły się na strychu rozpoczynały swoją aktywność. W pewnej chwili Lukrecja skoczyła i wylądowała na trawie podwórka z okazałym „gacopyrzem” w zębach. I natychmiast pomaszerowała nakarmić przychówek. Po chwili namysłu doszedłem do wniosku że owa zdobycz była dla niej po prostu latającą myszą. Czyli czymś dziwnym ale też dającym się upolować gdy łowca ma trochę pomyślunku.
Przez płot z państwem S w których to gospodarstwie podwórkiem rządziła Lukrecja, mieszkało małżeństwo meneli z trójką dzieci. Menelostwo odrobinę trzeźwiało jedynie wtedy gdy w domu nie było ani grosza więc nie było za co kupić nie tylko „kilku winów” ale nawet „jagodzianki na piszczelach”. Gdy wpadł do mnie z wizytą wspomniany tu już przyjaciel M zdarzyło się że menelostwo odebrało z „pomocy społecznej” zasiłek na dzieci, rzecz jasna schlało się do stanu zbydlęcenia i legło na trawie. Głodne dzieciaki podeszły do płotu i spytały córkę gospodarzy czy nie ma na zbyciu odrobiny zupy. Dorota kazała im przyjść i wręczyła po misce zupy i dużej pajdzie chleba ze smalcem. Gdy dary te były pochłaniane, Andrzej M spojrzał na mnie i zadał retoryczne pytanie:
- No i sam powiedz Niedźwiedziu czy ten zasiłek bardziej należy się tej menelicy czy Lukrecji?
Państwo S darzyli Lukrecję swoistym szacunkiem zdając sobie sprawę że dzięki jej dynastii myszy i szczury w ich gospodarstwie miewały się bez porównania gorzej niż chilijscy komuniści za rządów generała Pinocheta. Lukrecja miała wiele godności, potrafiła docenić i odwzajemnić przyjaźń ale umiała się też zemścić gdy ktoś ją skrzywdził i na to zasłużył.
Swego czasu Ignac S postanowił wyporządzić werandę na której podczas ciepłej części roku odbywały się popijawy poprzez obicie ścian boazerią. W tym celu zamówił majstra i takowy przyjechał obejrzeć plac boju i dogadać warunki. Wjechał motocyklem na podwórko, postawił rumaka na nóżkach, powiesił kask na kierownicy1 i wszedł do domu. Mijając leżącą na progu Lukrecję spędził ją zamaszystym kopniakiem. Przywitał się z gospodarzami i przy wódce zaczął rozmowę o robocie. Po kilku minutach zobaczyłem kicię maszerującą przez podwórko. Doszła do motocykla, wskoczyła na siodełko i po baku przeszła na kierownicę. Odwróciła się, zadarła ogonek, starannie wycelowała i wszystko co miała w obu ładowniach, wylądowało w kasku. Po kwadransie majster wyszedł z domu w stanie godnym prawdziwego libertalibamającego zamiar prowadzić pojazd mechaniczny, nie skażonego miazmatami socjalizmu. Wsiadł na motocykl, energicznym ruchem wsadził sobie sagan na łeb i po zapaleniu przez odprowadzających go gospodarzy motocykla na pych odjechał w siną dal. Gdy kilka dni potem S zastanawiali się dlaczego ów fachowiec się nie pojawia, powiedziałem im co jest zapewne tego powodem. W końcu Ignac z moją niewielką pomocą sam położył tę boazerię. A ów fachura od tej pory dorobił się w okolicy ksywy „zasrany majster”.

cdn.
Stary Niedźwiedź
1. W tamtych czasach kaski nie osłaniały całej głowy, a jedynie czaszkę. Przypominały nieco hełm wojskowy, więc można było powiesić je za pasek podbródkowy, coś jak kociołek z zupą nad ogniskiem.
2. Odniesienie do ożywionej dyskusji pod jednym z felietonów na starym AS, gdzie banda idiotów wycierających sobie gębę liberalizmem zapluwała się w obronie pijanych bydląt siadających za fajerę, argumentując to "bo dopóki nie spowoduje wypadku nic się nie stało". Przeciwników jazdy po kielichu wyzywali od socjalistów.

piątek, 25 maja 2018

Lukrecja cz.II czyli kury źle się niosą

Kolejny odcinek cyklu o niezwykłej koteczce Lukrecji.
Przedstawione wydarzenia miały miejsce w latach 1988-98 ubiegłego wieku.
Autorem jest Stary Niedźwiedź.



Następnego roku po poznaniu Lukrecji wybrałem się tam na ryby na długi majowy weekend. Było to jeszcze za komuny i 3 maja był normalnym dniem pracy, ale pierwszy dzień tego miesiąca wypadł w piątek, więc warto było wypuścić się na trzy dni, tym bardziej, że w poniedziałek miałem zajęcia dopiero w południe, więc mogłem wracać tego dnia rano bez mordowania się w niedzielnym wieczornym koszmarze na „szosie gdańskiej”. Wraz ze mną w czwartkowe popołudnie jechał wtedy moim wyrobem samochodopodobnym marki Fiat 126p przyjaciel M, wspomniany już tu przeze mnie jako autor idei karania za znęcanie się nad zwierzętami kastracją ceramiczną. Andrzej poza właściwym stosunkiem do braci mniejszych posiada też rozliczne inne umiejętności, do których trzeba też zaliczyć dar nadawania ludziom i zjawiskom niezwykle celnych, aczkolwiek rzadko kiedy cenzuralnych, nazw oraz prowokowania samą swoją obecnością wydarzeń niezwykłych. Wczesnym czwartkowym popołudniem wyruszyliśmy w drogę. Mój towarzysz podróży nie zdążył zjeść porządnego obiadu więc ostrzył sobie zęby na kolacyjną jajecznicę z wiejskich jaj od prawdziwych kur chodzących po podwórku. Gdy dojechaliśmy na miejsce i przywitaliśmy się z gospodarzami, spytałem panią domu o możliwość zakupu kilku jajek. Na co usłyszałem:
- Wiesz, tego roku kury fatalnie nam się niosą. Mam tylko pięć jajek i mogę ci odstąpić dwa bo reszty potrzebuję w kuchni.
Podziękowałem i za to. Kolację zjedliśmy z własnych wiktuałów a na deser mieliśmy po jajku na miękko. Nadmuchaliśmy ponton, wrzuciliśmy go na bagażnik dachowy i poszliśmy się zdrzemnąć przed porannym połowem.Gdy budzik postawił nas na nogi z godzinę przed wschodem słońca, wyszedłem na podwórko. I wtedy z kurnika dobiegły mnie odgłosy jakiejś awantury. Po chwili pod drzwiami pojawił się łaciaty koci ogonek a za nim wynurzyła się cała Lukrecja poruszająca się na biegu wstecznym. Po czym usiadła na trawie i ostrożnie przełożyła łapkami przez próg okazałe jajo. Mimo woli roześmiałem się. Kicia obejrzała się z niepokojem, ale widząc że to ja podeszła z zadartym ogonkiem i przywitała się wycieraniem o nogi. Po czym zaczęła ostrożnie przetaczać jajko po trawie w kierunku stodoły. Poszedłem za nią. Ponowna przekładka przez próg i w końcu skarb wylądował w miejscu gdzie leżały jej kocięta. Znajdował się tam talerz. Lukrecja umieściła jajko na talerzu, wprawnym uderzeniem wbiła pazurki w skorupkę i otworzyła je. Maluchy natychmiast podeszły i wychłeptały przysmak. A wtedy zapobiegliwa mama zabrała skorupki z talerzyka i zakopała je głęboko w sianie. Gdy koło dziesiątej wróciliśmy z połowu w doskonałych humorach bo trafiły nam się trzy porządne węgorze, kury chodziły już po podwórku. A gospodarz pytał wnuczkę czy nie przylazł tu aby kogut sąsiadów i nie było bijatyki. Bowiem ich władca kurzego haremu miał pokancerowany grzebień.
Widocznie stanął w obronie jajka.
cdn.
Stary Niedźwiedź

czwartek, 24 maja 2018

Lukrecja cz.I czyli wejście na scenę


Cykl o niezwykłej koteczce Lukrecji powstał w lipcu i sierpniu 2011.
Przedstawione wydarzenia miały miejsce w latach 1988-98 ubiegłego wieku.
Autorem jest Stary Niedźwiedź.

Wydarzenia na arenie politycznej ostatnimi czasy jedynie żenują lub wręcz budzą odruch wymiotny. Najlepszym przykładem może być wielka heca związana z polską „prezydencją” w eurokołchozie i wyrzucanie w błoto kolejnych pieniędzy podatników na głupie i głupsze hece dla „uczczenia” takowej. Jednym z wodzirejów tejże hucpy zrobiono niejakiego Wojewódzkiego, nagradzając go „za całokształt” (jak na PRL-bis przystało) i darując niedawny rasistowski wygłup1. Na terenie Polski najlepiej chyba skomentował to pan Ludwik Dorn wtykając w zadki flagi unijne figurkom Kuby gminnej, Kuby powiatowej i Kuby wojewódzkiej2. Zaś w europarlamencie MAK  Donald wygłosił wyjątkowo głupie (nawet jak na niego) przemówienie o świetlanej przyszłości ZSRE, zapominając że nie jest na parteitagu PO i na widowni nie zasiadają wyłącznie młode wykształcone z wielgich miastów. Nigel Farage odniósł się do tej błazenady wytykając „płemiełowi” przemilczenia lub zwykłe kłamstwa. Ale „merdia” starały się za dużo o tym nie mówić aby nie psuć nastroju. Bo w IV Rzeszy przecież ma być „gemütlich”. Dlatego pozwolę sobie zmienić tradycyjną tematykę wpisów i zająć się tak miłymi wspomnieniami jak te związane z „braćmi mniejszymi”.
Spośród przedstawicieli gatunku Felis Domesticus nie będących członkami mojej rodziny, najmocniej w mojej pamięci zapisała się kotka gospodarzy u których spędzałem na Mazurach urlopy, zanim dorobiłem się tam własnej chatki. Nazywała się Lukrecja i była założycielką całej kociej dynastii w tym gospodarstwie. Wspaniała matka i babcia (wzorowo troszczyła się nie tylko o swoje kocięta ale i o potomstwo córek i wnuczek), w ich obronie potrafiła zdobyć się również na czyny heroiczne o czym wspomnę w kolejnym odcinku (a może i odcinkach). Poznałem ją podczas urlopu. Po ugotowaniu spartańskiego obiadu (gulasz z konserwy, makaron, mizeria i piwo) wyszedłem przed próg wynajmowanej kanciapy i wylałem z garnka makaron na durszlak. Gdy nakładałem talerze, zauważyłem łaciatą czarno-biała kotkę która chłeptała z trawy „kluszczankę”. Więc czym prędzej znalazłem miseczkę, odłożyłam na nią trochę klusek, dołożyłem do nich galaretkę i łój z konserwy oraz kilka kawałków gulaszu. I wyniosłem to przed domek „kiciając” i tłumacząc że to dla niej. Podeszła natychmiast, część zjadła i na chwilę zniknęła. Ale zaraz wróciła prowadząc trójkę kociąt. Które wyczyściły miseczkę „na glanc”. Następnego dnia dała się zaprosić na śniadanie. I od tej pory utarła się nasza „świecka tradycja”. Symbolem wakacji jest dla mnie własnoręcznie gnieciony twaróg. Bo mam czas aby go spokojnie przygotować gdyż nic mnie nie goni. Więc po rozrobieniu sera ze śmietaną odkładałem na blaszany talerz kupiony w wiejskim sklepiku solidną porcję i dopiero wtedy doprawiałem resztę szczypiorem, posiekanymi rzodkiewkami, solą i pieprzem. Talerz początkowo wystawiałem za próg i wtedy otaczały go kocięta wyjadając dokąd sięgały ich pyszczki. Lukrecja czekała aż się najedzą i włączała się do konsumpcji zjadając to co było na środku. Na deser całe towarzystwo dostawało po kawałku kiełbasy lub salcesonu. Po tygodniu bractwo nabrało do mnie zaufania i po otwarciu drzwi wchodziło do pomieszczenia kuchennego wpatrując się w to co robię i czekając aż postawię na podłodze „ich” talerz. A gdy owego roku przyjechałem na jesienne podgrzybki i wieczorem przed snem podgrzałem mała sypialenkę termowentylatorem, Lukrecja przespacerowała się po łóżkach i widząc że jedno nie jest zajęte, wyszła. Po chwili klamka się ugięła, drzwi otworzyły (sztukę otwierania drzwi w obydwie strony miała opanowaną do perfekcji) i wmaszerowała wraz z przychówkiem. Zagoniła je na wolne łóżko a ja nakryłem towarzystwo bluzą od dresu. I do tej pory gdy pojawiałem się w tym gospodarstwie, natychmiast w tejże kanciapie pojawiali się mili goście.
Dalszy ciąg nastąpi.
Stary Niedźwiedź

Przypisy:
1. W 2011 Jakub W. na antenie Radia ESKA Rock dopuścił się rasistowskiego żartu z p. Alvina Gajadhura, ówczesnego rzecznika ITD.
2. Chodzi o happening L. Dorna będący odpowiedzią na pokazane w programie telewizyjnym Jakuba W. wkładanie miniaturek polskiej flagi w psie kupy. 

Archiwum onetowego antysocjala

Przez wiele lat blog funkcjonował pod onetowym adresem antysocjal.blog.onet.pl .
Po pięciu latach działalności przeniósł się pod obecny adres jako antysocjalbis.blogspot.com , ale wszystkie poprzednie wpisy można było nadal czytać pod starym onetowym adresem.
Niestety, możliwość przeglądania starych wpisów została utracona. Onet zlikwidował platformę blogową, i wszystkie wpisy usunął. Nie tylko nasze, po prostu domena  blog.onet.pl przestała istnieć.
Zachowane przez Starego Niedźwiedzia wpisy zamierzam sukcesywnie umieszczać na tym blogu.
Wkrótce pojawią się pierwsze przeniesione felietony. Niektóre będą miały wyłączone komentowanie - jaki jest sens komentowania dawno minionych wydarzeń społeczno-politycznych? 

Refael72