piątek, 25 maja 2018

Lukrecja cz.II czyli kury źle się niosą

Kolejny odcinek cyklu o niezwykłej koteczce Lukrecji.
Przedstawione wydarzenia miały miejsce w latach 1988-98 ubiegłego wieku.
Autorem jest Stary Niedźwiedź.



Następnego roku po poznaniu Lukrecji wybrałem się tam na ryby na długi majowy weekend. Było to jeszcze za komuny i 3 maja był normalnym dniem pracy, ale pierwszy dzień tego miesiąca wypadł w piątek, więc warto było wypuścić się na trzy dni, tym bardziej, że w poniedziałek miałem zajęcia dopiero w południe, więc mogłem wracać tego dnia rano bez mordowania się w niedzielnym wieczornym koszmarze na „szosie gdańskiej”. Wraz ze mną w czwartkowe popołudnie jechał wtedy moim wyrobem samochodopodobnym marki Fiat 126p przyjaciel M, wspomniany już tu przeze mnie jako autor idei karania za znęcanie się nad zwierzętami kastracją ceramiczną. Andrzej poza właściwym stosunkiem do braci mniejszych posiada też rozliczne inne umiejętności, do których trzeba też zaliczyć dar nadawania ludziom i zjawiskom niezwykle celnych, aczkolwiek rzadko kiedy cenzuralnych, nazw oraz prowokowania samą swoją obecnością wydarzeń niezwykłych. Wczesnym czwartkowym popołudniem wyruszyliśmy w drogę. Mój towarzysz podróży nie zdążył zjeść porządnego obiadu więc ostrzył sobie zęby na kolacyjną jajecznicę z wiejskich jaj od prawdziwych kur chodzących po podwórku. Gdy dojechaliśmy na miejsce i przywitaliśmy się z gospodarzami, spytałem panią domu o możliwość zakupu kilku jajek. Na co usłyszałem:
- Wiesz, tego roku kury fatalnie nam się niosą. Mam tylko pięć jajek i mogę ci odstąpić dwa bo reszty potrzebuję w kuchni.
Podziękowałem i za to. Kolację zjedliśmy z własnych wiktuałów a na deser mieliśmy po jajku na miękko. Nadmuchaliśmy ponton, wrzuciliśmy go na bagażnik dachowy i poszliśmy się zdrzemnąć przed porannym połowem.Gdy budzik postawił nas na nogi z godzinę przed wschodem słońca, wyszedłem na podwórko. I wtedy z kurnika dobiegły mnie odgłosy jakiejś awantury. Po chwili pod drzwiami pojawił się łaciaty koci ogonek a za nim wynurzyła się cała Lukrecja poruszająca się na biegu wstecznym. Po czym usiadła na trawie i ostrożnie przełożyła łapkami przez próg okazałe jajo. Mimo woli roześmiałem się. Kicia obejrzała się z niepokojem, ale widząc że to ja podeszła z zadartym ogonkiem i przywitała się wycieraniem o nogi. Po czym zaczęła ostrożnie przetaczać jajko po trawie w kierunku stodoły. Poszedłem za nią. Ponowna przekładka przez próg i w końcu skarb wylądował w miejscu gdzie leżały jej kocięta. Znajdował się tam talerz. Lukrecja umieściła jajko na talerzu, wprawnym uderzeniem wbiła pazurki w skorupkę i otworzyła je. Maluchy natychmiast podeszły i wychłeptały przysmak. A wtedy zapobiegliwa mama zabrała skorupki z talerzyka i zakopała je głęboko w sianie. Gdy koło dziesiątej wróciliśmy z połowu w doskonałych humorach bo trafiły nam się trzy porządne węgorze, kury chodziły już po podwórku. A gospodarz pytał wnuczkę czy nie przylazł tu aby kogut sąsiadów i nie było bijatyki. Bowiem ich władca kurzego haremu miał pokancerowany grzebień.
Widocznie stanął w obronie jajka.
cdn.
Stary Niedźwiedź

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz