piątek, 3 stycznia 2020

Curling, „Kawalerska” i jajeczko

Felieton zamieszczony na starym Antysocjalu 21 marca 2012 wspomina starą Warszawę, która odchodzi do przeszłości.  
Autorem jest Stary Niedźwiedź


Moją ulubioną dyscypliną sportową jest curling nazywany w Polsce niekiedy „puszczaniem czajników po lodzie”. Owo określenie wzięło się stąd iż mające cylindryczny kształt granitowe kamienie które powinny się zatrzymać możliwie blisko środka pola punktowego czyli „domu”, zaopatrzone są z wierzchu w rączkę i dlatego przypominają ten popularny sprzęt gospodarstwa domowego.


Rozegranie każdego „endu” czyli jednej z dziesięciu części meczu wymaga sporych umiejętności strategicznych i doskonałej praktycznej znajomości mechaniki. Czołowi curlerzy bez problemu wykonują na przykład „podwójne wybicie” w wyniku którego wypuszczony kamień uderza najpierw w jeden a po odbiciu się od niego w drugi kamień drużyny przeciwnej usuwając je z „domu”. Nazywanie przez Kanadyjczyków curlingu „szachami na lodzie” jest pewną przesadą ale nie ulega wątpliwości że jest to gra wymagająca nie tylko treningu ale i dużej dozy inteligencji.


Inną jej cechą która od początku zrobiła na mnie wrażenie jest to iż grają w nią ludzie na poziomie. Sędzia jest wzywany jedynie wówczas gdy „na oko” nie widać który z kamieni znajduje się bliżej środka pola punktowego i trzeba to sprawdzić przy użyciu cyrkla. A więc pełni on rolę mierniczego a nie arbitra. Nie wiem jak to się dzieje w przypadku gry pań  ale po meczu drużyn męskich tradycją w klubach curlingowych jest zaproszenie zwycięzców na kufelek piwa. Stawiają pokonani. Tak więc sport ten dzielą lata świetlne od choćby takiego boksu podsumowanego w starej warszawskiej balladzie podwórkowej słowami:


Jadą panowie Amerykany
A wszyscy we własnych fordach.
Popatrzeć sobie jak dwa barany
Będą się lały po mordach.


Gdy wczoraj w kablówce oglądałem mecz drużyn kobiecych na rozgrywanych obecnie mistrzostwach świata, przypomniała mi się mieszcząca się kiedyś na Woli restauracja „Kawalerska”. A konkretnie pani królująca za szynkwasem w części barowej (istniała również i restauracyjna) tego lokalu.


Zebrane przy ladzie towarzystwo zamawiało piwo lub setkę. Wtedy „siefowa” nalewała co trzeba do właściwego naczynia i płynnym ruchem puszczała takowe po pokrytym cynkowaną blachą szynkwasie tak ze zamówienie zatrzymywało się przed właściwą osobą. Gdybym tego nie widział na własne oczy, sam bym w to nie uwierzył. Więc nie będę miał za złe tym z Szanownych Czytelników którzy odniosą się do tej wiadomości podejrzliwie. Skojarzenie z curlingiem było oczywiste. I podejrzewam że gdyby ta pani urodziła się w Kanadzie, Szwecji czy Szwajcarii, zrobiłaby wielką karierę w tym sporcie jako kapitan czołowej drużyny. Z przestawieniem się z kufli na ważące około dwudziestu kilogramów „czajniki” nie miałaby cienia problemu jako niewiasta słusznej postury i do tego silna okrutnie. Do legendy przeszło skarcenie przez nią pewnego pijaka który zatracił instynkt samozachowawczy, stłukł kufel i nie chciał zapłacić za szkodę. „Siefowa” wyszła zza lady wzięła łachmytę za klapy, przyciągnęła do siebie po czym zdecydowanym ruchem wyprostowała ręce. Pijaczek wylądował na chodniku przed restauracją. Tym na których nie zrobiło to wielkiego wrażenia muszę dopowiedzieć że drzwi lokalu otwierały się do środka.


Ale był to wyjątek od reguły. Bo na co dzień aby uspokoić niesfornego konsumenta wystarczyła groźba słowna. Polegająca na wskazaniu palcem na gablotę lady chłodniczej i zadaniu wielce poważnym głosem pytania:
Czy chcesz zjeść jajko?
Na te słowa każdy rozrabiaka przytomniał i przestawał szumieć. Bo owo jajko było krążącą w obiegu zamkniętym dyżurną zagrychą sprzedawaną do wódki. Pokryte majonezem, ongiś żółtym a później w trudnym do określenia kolorze mieszczącym się między turkusowym a beżowym, stanowiło chyba odpowiednik starogreckiej cykuty. Podejrzewam że konsumpcji tejże zagrychy nie przeżyłby nawet sęp dla którego gnijąca padlina to fraszka. Jestem niemal pewny że jajeczko to było pokryte koloniami wszelkich znanych i zapewne wielu jeszcze nauce nieznanych odmian bakterii. Ale w końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia „Kawalerską” przerobiono na knajpę z ambicjami. Zniknął bar wraz z „siefową” i nieśmiertelnym jajeczkiem. A przy okazji diabli wzięli wiele poważnych prac z zakresu mikrobiologii lub medycyny.


Cóż, nauka w Polsce zawsze miała pod górkę.
Stary Niedźwiedź
Małolatom  (roczniki 80- i młodsze) winien jestem wyjaśnienie: w PRL władza walczyła z alkoholizmem poprzez min. przymusową konsumpcję do zamawianego alkoholu. Nikt oczywiście nie jadł, ale zakąskę kupić musiał. Niezjedzona zakąska wracała do lady chłodniczej i kupował ją kolejny klient jako obowiązkową konsumpcję.
Refael72

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz