piątek, 3 stycznia 2020

Pani Wiele

Felieton zamieszczony na starym Antysocjalu 16 marca 2012 wspomina starą Warszawę, która odchodzi do przeszłości.  
Autorem jest Stary Niedźwiedź

Niedaleko mojego mieszkania znajduje się stragan w postaci oszklonej drewnianej budki. Od czasu gdy jako małe dziecko po raz pierwszy go zobaczyłem, handlowano tam warzywami i owocami. Początkowo interes prowadziła energiczna pani mniej więcej w wieku moich rodziców, potem do tej rodzinnej firmy dołączyła jej siostrzenica.
Odkąd ze dwa lata przed pójściem do szkoły zacząłem jako tako czytać, poza powieściami przygodowymi w stylu Juliusza Verne’a lubowałem się w felietonach Stefana Wiecheckiego który pod pseudonimem „Wiech” opisywał jeszcze przedwojenny warszawski folklor. I prezentowaną ustami pana Teosia Piecyka czy Walerego Wątróbki jego cudowną gwarę. Po wojnie jej matecznikiem stała się warszawska Praga która uniknęła zrównania z ziemią więc jej mieszkańcy nie musieli opuścić rodzinnych domów i ulic.
W czasach mojej młodości gwara ta zaczęła zanikać. Przybysze „z Kobyłki czyli tyż inszego Grójca” starali się wysławiać hiperpoprawnie a starzy Warszawiacy (a nie żadni Warszawianie !!!) powoli rozpływali się w tym morzu. Dlatego też gdy wysyłano mnie po zakupy obejmujące zieleninę, zawsze starałem się kupować takową na straganie pani Wiele.
Skąd ten pseudonim? Po prostu mówiła ona najcudowniejszą warszawską gwarą i zakupy u niej poza towarem wysokiej jakości dawały mi możliwość posłuchania tej ginącej mowy na żywo a nie jedynie obcowania z nią w formie słowa drukowanego. Dlatego też gdy ktoś z klientów poprosił na przykład o jabłka nie precyzując ich ilości, natychmiast padało pytanie:
 - Wiele tych jabłuszek?
A jeśli podana ilość była niewielka, padało dodatkowe pytanie: 
- Co tak słabosilnie panie klejencie?
Towar był ważony na wadze szalkowej. Wbrew pozorom nie trwało to długo bowiem pani Wiele przerzucając odważniki była niewiele wolniejsza od operującego mieczem samuraja. Nie pamiętam ani jednego przypadku jakiejś pomyłki na niekorzyść kupującego.
Gdy na początku lat dziewięćdziesiątych przejściowo rozkwitły warszawskie bazary, większości zakupów żywności dokonywałem tam. Ale zawsze wpadałem po cokolwiek do pani Wiele aby ucieszyć uszy mową która w przyspieszonym tempie zaczęła wtedy zanikać.Swego czasu zastałem ją mocno wzburzoną. Wyjaśniła mi że „te lebiegi” (miała na myśli urzędasów zajmujących się utrudnianiem życia handlującym) próbowały jej wcisnąć kasę fiskalną. I z oburzeniem mówiła że handlu chcą ją uczyć jakieś "łachmyty" których jeszcze na świecie nie było gdy ona już pracowała w tym fachu.
Gdy już po śmierci rodziców jak zwykle wpadłem tam kupić cokolwiek, pani Wiele wspomniała mi że naliczyli jej tak wysoką emeryturę iż musi nadal pracować aby mieć z czego wyżyć. I chyba przyjdzie jej umrzeć za ladą. Z miesiąc później przechodząc obok tego straganu zobaczyłem wewnątrz jedynie jej siostrzenicę. Jak zwykle coś kupiłem ale pytanie o ciocię nie mogło mi przejść przez usta bowiem spodziewałem się najgorszego.
A po roku stragan przestał już być otwierany. Pan z pobliskiego kiosku z gazetami powiedział mi że starsza pani która odziedziczyła ten biznes po zmarłej cioci sama choruje i już się nie pojawia.
Od razu przed oczami stanęła mi scena kończąca „Lalkę” czyli według mojej oceny najlepszą polską powieść napisaną w dziewiętnastym stuleciu. Gdy na pytanie doktora Szumana kto tu zostanie chóralnym „My!” odpowiedzieli mu Maruszewicz i Szlangbaum.
Umierają ostatni prawdziwi warszawiacy, to samo dzieje się głównie we Wrocławiu z ludźmi posługującymi się cudownym lwowskim "bałakiem" i przechowującymi w swoich sercach wspomnienia o tym skradzionym ale kto wie czy nie najbardziej polskim mieście. Podobno broni się jeszcze Kraków. 
Czy jesteśmy ostatnim pokoleniem posiadającym jakieś korzenie a po nas pozostaną już tylko Młodzi Wydymani z Wielkich Miast?
Tfu! 
Stary Niedźwiedź


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz