wtorek, 5 czerwca 2018

Lukrecja cz.IV czyli niefart wuja P.

Kolejny odcinek cyklu o niezwykłej koteczce Lukrecji.
Przedstawione wydarzenia miały miejsce w latach 1988-98 ubiegłego wieku.
Autorem jest Stary Niedźwiedź.


Atmosfera w gospodarstwie S zaczęła się psuć na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia gdy o ich istnieniu przypomniał sobie kuzyn starego Ignaca. Potrafił on przyjechać na tydzień wraz z rodziną przywożąc z sobą jako cały wkład gastronomiczny litr wódki a gospodarze musieli to towarzystwo żywic i poić na swój koszt. Do tego człowiek ów był mistrzem dezorganizacji życia w gospodarstwie. Często gdy gospodarz, jego żona i jego córka zajęci byli pracami domowymi pokroju rąbania drewna, gotowania czy dojenia krowy, z werandy rozlegał się jego wrzask:
- Ignac, Renia, Dorota! Ignac, Renia, Dorota!
Co oznaczało że ów palant nalał wódki do kieliszków i musi w tej chwili wykonać czynność „no to chlup w ten głupi dziób”. Więc domownicy musza wszystko rzucić w diabły i gnać świńskim truchtem aby dotrzymać mu towarzystwa.
Wspomniany tu już nie raz mój przyjaciel Andrzej M. jest mistrzem w nadawaniu ludziom i rzeczom niezwykle celnych nazw, ich jedyną wadą jest fakt, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent takowych jest niecenzuralna. Gdy zobaczył tego draba w  akcji, natychmiast nadał mu ksywę „wujo Pierdzielak”. Czcigodne Czytelniczki zechcą mi wybaczyć wierność przekazu, w dalszej części relacji matoł ten wystąpi już jako wujo P.
Należał on do ludzi którzy mieli do Lukrecji szczególnego pecha. Swego czasu poza wódą przywiózł ze sobą aż jedno pęto kiełbasy. Ulokował się w domku gościnnym, zamknął drzwi na klamkę i przyszedł na kolację rzecz jasna bez kiełbasy. I przy kolacji jak to on, zaczął opowiadać istne legendy o jej rzekomej dobroci bowiem ponoć została wyprodukowana przez sławetnego podwarszawskiego masarza. Gdy słowo „kiełbasa” powtórzył po raz chyba piąty, leżąca na parapecie okna jadalni Lukrecja zeskoczyła do ogródka i dokądś ruszyła raźnym krokiem. A gdy minął kwadrans owego tokowania, stary Ignac stracił cierpliwość i powiedział:
- To może zamiast tyle gadać, przyniósłbyś to cudo do spróbowania!
Wujo wyszedł z domu i wkrótce z oddali dobiegły bluzgi zdominowane przez rzeczownik rodzaju żeńskiego rozpoczynający się od litery K. Po chwili wujo wkroczył do jadalni niosąc kawałek sznurka zakończony patyczkiem i zainsynuował że w gospodarstwie jest złodziej. Poirytowany Ignac spytał:
- A gdzie trzymałeś tę kiełbasę?
- Powiesiłam na karniszu pod sufitem.
- A klucz w drzwiach przekręciłeś?
- A po co? Zamknąłem na klamkę.
Ignac tylko machnął z rezygnacją ręką. A wujo P dowiedział się że Lukrecja potrafi radzić sobie z drzwiami niezależnie od tego czy otwierają się na zewnątrz czy do środka.
Innym razem popołudniową porą Lukrecja wpadła galopem do wynajmowanej przeze mnie kanciapy i schowała się pod łóżkiem. Gdy wyjąłem ją stamtąd i powiedziałem że jej miejsce jest na łóżku, szybko zakopała się pod frotowe prześcieradło którym nakrywałem posłanie. Po chwili z werandy na której wujo popijał wódę z innymi gośćmi równie wysokiego lotu co on, dobiegła mnie rozmowa:
- Dorota, co jest z tą jajecznicą?
- Przecie wujowi postawiłam na parapecie.
- Co k***a postawiłaś? Czysty talerz k***a postawiłaś!
Zacząłem chichotać. Wujowi zachciało się na zagrychę jajecznicy na słonince z jaj od „prawdziwych” kur. Ale zamiast ją od razu zjeść, zajął się opowiadaniem dyrdymałów. Tym razem wujo szybko zrozumiał co się stało i spytał Dorotę:
- A gdzie jest to kocisko? (przymiotniki pozwolę sobie pominąć).
- Pewnie schowała się u pana Niedźwiedzia.
- To ja tam zaraz pójdę i jej przy********.
- Pójść to wujo tam pójdzie. Ale jeśli wujo uderzy Lukrecję przy panu Niedźwiedziu to pojęcia nie mam jak wujo wróci!
Pijaczysko pomarudziło, ale tym razem instynkt samozachowawczy zwyciężył i nie miałem niemiłej wizyty namolnego moczymordy.
cdn.
Stary Niedźwiedź


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz