Przedstawione wydarzenia miały miejsce w latach 1988-98 ubiegłego wieku.
Autorem jest Stary Niedźwiedź.
Sezon urlopowy dobiegł końca, czas więc też kończyć opowieść o niezwykłej przedstawicielce gatunku Felis Domesticus, z którą miałem zaszczyt się przyjaźnić czyli Lukrecji.
Jak już pisałem, jedną z cech mojego przyjaciela Andrzeja M jest dar wywoływania zdarzeń niezwykłych. Nie musi on być ich pierwszoplanowym bohaterem, niekiedy jest jedynie widzem. Ale rzeczy te dzieją się w tym punkcie czasoprzestrzeni w którym on się pojawił.
Stary Ignac S pracował w ośrodku wypoczynkowym MON, w którym poczesne miejsce zajmowało łowiectwo. Poza dozorowaniem budowy ambon i paśników czy grodzeniem terenu podprowadzał do strzału co bardziej honorowanych tam myśliwych czyli generałów tzw. Ludowego Wojska Polskiego, a nawet raz ponoć jakiegoś radzieckiego „zmurszałka”. A pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia również myśliwych dewizowych bowiem szefowie LWP doszli wtedy do wniosku że dolar nie śmierdzi.
Pewnego poranka wróciliśmy z Andrzejem z nocnego łowienia ryb w dobrych humorach bowiem połów był przyzwoity i było się czym pochwalić w domu. Gospodarstwo S budziło się do życia, na podwórku Dorota doiła krowę, a obok niej siedziały Lukrecja i jej kocięta czekając na swoją porcję mleka. I wtedy przed furtką zatrzymał się samochód terenowy z którego wysiedli Ignac, jakiś generał brygady oraz żołnierz kierowca w towarzystwie wielkiego psa na smyczy. Otwierając furtkę Ignac powiedział do żołnierza:
- Tylko trzymaj mocno psa bo tu są koty.
- Ignaś, masz tych kotów do diabła i trochę więc nic się nie stanie jeśli Azorek zagryzie ci jednego albo dwa – stwierdził podpity generał i odpiął smycz.
Psisko skoczyło w stronę kociąt. A Lukrecja błyskawicznie wylądowała mu na łbie i zaczęła błyskawicznie pazurami obrabiać mu ślepia i nos. Psisko z wyciem przefrunęło niczym jaskółka nad ogrodzeniem i z Lukrecją na karku pognało w las.
Minęło kilka minut a pies nie wracał. Skonfundowany Ignac przyniósł wódkę, którą uważał za panaceum na wszystkie problemy ciała i ducha. Wymknąłem się z werandy, pozbierałem kocięta, zaniosłem do kanciapy, nakarmiłem i położyłem spać do mojego śpiwora. Gdy wróciłem, o uciekinierach wciąż nie było żadnej wieści, a na stole pojawiła się kolejna półlitrówka. Andrzej wpadł w dobry humor i stwierdził że generał powinien wystawić Azora na Wielką Pardubicką, bowiem pod taką amazonką jak Lukrecja wygrałby z palcem w pewnej części ciała. Ale cham widocznie nie wiedział co to jest Wielka Pardubicka bowiem nie zareagował. Ale po kolejnym kieliszku zniecierpliwił się i z wojskowego telefonu Ignaca połączył się z ośrodkiem. Komendant takowego słysząc o zaginięciu generalskiego psa dostał ze strachu rozwolnienia i posłał wojsko tyralierą w las szukać zguby.
Po kolejnym kwadransie zauważyłem Lukrecję przechodzącą przez siatkę. Poszedłam jej na spotkanie, wziąłem na ręce i dokonałem oględzin. Na szczęście nie było widać żadnych obrażeń więc zaniosłem ją do kociąt. Zjadła kilka plasterków szynki, popiła mlekiem i wzięła się za mycie dzieci. Gdy kolejny telefonogram podał że do tej pory psa nie znaleziono, generał zaczął się wściekać. I wtedy Ignac wpadł na pomysł aby skorzystać z pomocy jego posokowca Benia. Benio zaprowadzony w miejsce w którym Azorek przeskoczył siatkę, szybko znalazł tzw. farbę (czyli mówiąc po ludzku ślad krwi) i pewnie ruszył w pościg w eskorcie Ignaca i kilku żołnierzy wyposażonych w radiostację. Po pół godzinie telefon w gospodarstwie S powiadomił, że zguba została odnaleziona, a po kolejnych dziesięciu minutach przed bramą zatrzymał się samochód z Azorkiem i eskortą. Durne psisko wyglądało fatalnie. Nos przypominał grudkę mielonego mięsa i potężnie krwawił. Krew lała się też z powiek i jednego ucha, pociętego na frędzle. Na widok furtki Azorek zaparł się czterema potężnymi łapami w ziemię i stanowczo odmówił wejścia na podwórko.
Generał zaczął miotać wiele słów, przeważały rzeczowniki na literę K oraz czasowniki których rdzeń zaczyna się od P. Okazało się że miał zamiar wkrótce eksponować swój skarb na wystawie psów rasowych. I wtedy Andrzej stwierdził że pies wygląda jakby właśnie wrócił z Afganistanu, więc warto chyba wystąpić o jakiś radzieckie odznaczenia bojowe dla niego. Bo to na pewno większy honor niż medal kynologiczny. Tym razem ćwok zrozumiał i dotarło doń że od dłuższego czasu jest przedmiotem kpin. Więc spytał tylko Ignaca o adres najbliższego weterynarza i odjechał klnąc na czym świat stoi.
Nasz gospodarz był ciężko przestraszony bowiem dla niego taki głąb (działo to się jeszcze w czasach PRL) był niemal bożkiem. Więc zaczął czynić mojemu przyjacielowi wymówki:
- Andrzej, przesadziłeś z tym robieniem sobie jaj. W końcu to generał.
- A wiesz Ignac czym się różni generał brygady od komety?
- Nie wiem – odparł zdziwiony S.
- Kometa to jest gwiazdka z kutasem1. A generał brygady to kutas z gwiazdką – wyjaśnił z godnością powszechnie znany ze swego talentu dydaktycznego Andrzej.
cdn.
Stary Niedźwiedź
1. KUTAS - dawniej: ozdoba z nici, wełny, jedwabiu itp., kształtem podobna do pędzla, frędzel. Tu M. określił tak warkocz komety. Obecnego znaczenia nie muszę objaśniać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz